1 lipca 2009 roku w Rosji zostały zamknięte wszystkie kasyna i salony gier. Rząd premiera Putina zdecydował, że mogą one funkcjonować tylko w czterech specjalnie wydzielonych strefach, z dala od najważniejszych miast. W Polsce, gdzie wszystko, co zrobi Putin jest złe, a czego nie zrobi, jest jeszcze gorsze okazano współczucie branży hazardowej. „W Rosji pracę straciło dziś kilkaset tysięcy ludzi – użalał się „Dziennik”. To jednak nie kryzys, czy bezduszni oligarchowie tak zwiększą bezrobocie, a premier Władimir Putin”. Gazety cytowały lokalnego Grzecha, który skarżył się, że decyzja Putina przewraca jego życie do góry nogami. „Jest to cios dla mnie i mojej rodziny” – lamentował hazardowy bogacz. Media pochylały się także nad rosyjskim budżetem. Pisano, że postanowienie rządu jest niezrozumiałe, gdyż każdego roku branża hazardowa wpłaca do państwowego skarbca ponad miliard dolarów, co jest sumą nie do pogardzenia.
Premier Tusk poszedł śladami Putina i od razu zyskał uznanie polityków i mediów.
„Mocna zagrywka Tuska” – zachwyciła się „Gazeta Wyborcza”. Środki przekazu tłumaczą, że Donald Tusk został zmuszony do delegalizacji automatów do gry, bo państwo nie potrafi sobie poradzić z tym zjawiskiem, branża wymyka się spod kontroli, a społeczne szkody z takiego hazardu są ogromne. Podpowiada się również argumenty na zarzut, że budżet nie otrzyma dochodu z podatku od gier. Wystarczy oświadczenie premiera, że być może trochę pieniędzy nie wpłynie, ale za to więcej zostanie w kieszeniach uwikłanych w hazard obywateli. Pozostaje tylko jedno. Realizacja ambitnych planów w sytuacji, kiedy rząd Tuska uzyskał zasłużone miano specjalistów od szumnych zapowiedzi i cichych odwrotów.