Coraz
bardziej ciekawe czasy są, jak się okazuje. Trudno czasami w takich
czasach znaleźć gwiazdę przewodnią, która wskaże kierunek i
poprowadzi... Albo może źle się wyraziłem – gwiazdy przewodnie
oczywiście są, jest ich nawet multum, trudno natomiast jest uzyskać
pewność, że poprowadzą nas dobrą drogą w odpowiednim kierunku.
Co do
niektórych gwiazd przewodnich można z całą pewnością powiedzieć, że
poprowadzą nas w złym kierunku, jednak przekonanie o tym tych, którzy za
nimi podążają, może być trudne. Pomyślałem więc, że opiszę narzędzie
myślowe pozwalające na rozstrzygnięcie przynajmniej niektórych
wątpliwości.
Najpierw cytat:
(…) Niech będzie mi wolno
powtórzyć dzisiaj, że jeśli Wasza Cesarska Mość ukróciłaby smutną
niepewność naszego teraźniejszego położenia, przywiązując nas do swego
imperium trwałym węzłem, zapewniającym integralność naszego terytorium i
nasz godny żywot, zyskałabyś Pani oddane sobie królestwo, co więcej
zjednałabyś sobie na zawsze cały naród, przez najświętsze wyrazy
wdzięczności, do czego przekonuje go jego własny interes. (…)
Tak
kiedyś pisał Stanisław August Poniatowski, król – zdrajca, do carycy
Katarzyny. Niektórzy uczestnicy Konfederacji Targowickiej szczerze i
uczciwie wierzyli, że naprawdę działają w interesie Polski. Szukanie
zagranicznego poparcia dla swoich interesów ma w Polsce tradycję. Warto o
tym pamiętać, szczególnie dziś.
Profesor Krasnodębski
zauważył ostatnio, że obecnie pierwszy raz od czasów Konstytucji 3 Maja,
czyli właśnie od czasów zdrajcy Stanisława Augusta Poniatowskiego,
zagranica tak bardzo zaczęła się interesować pracami naszego Sejmu.
Różni zachodni politycy wypowiadają się o Polsce, wyrażając „swoje
zatroskanie”. A to minister z Luksemburga, a to znów przewodniczący UE, a
zachodnie media podobno aż huczą od głosów niepokoju dotyczących
sytuacji naszego Trybunału Konstytucyjnego. Huk ten dochodzi do nas,
zwielokrotniony oczywiście przez odpowiednie tuby, i wzmacnia
przekonanie niektórych, że źle się dzieje w państwie polskim. Że źle się
dzieje, i że trzeba coś zrobić.
Zawsze warto pamiętać słowa
Henry'ego Temple, brytyjskiego polityka i premiera (1855–1858,
1859–1865), który podkreślał, że Anglia nie ma przyjaciół, tylko
interesy. Nie ma żadnego powodu, dla którego z Polską miałoby być
inaczej. Albo z Niemcami. I dotyczy to zarówno przyjaźni, jak i
wrogości. Problem w tym, że my, Polacy, wciąż o tym zapominamy. Wciąż
czepiamy się z uporem maniaka wyobrażeń o tym, że jakieś państwo –
sąsiednie czy nie, bliskie nam kulturowo czy dalekie – jest naszym
„przyjacielem” albo naszym „wrogiem”, na zasadzie – BO TAK. Mało kto
rozważa działania tych państw wobec nas w kategoriach interesów – ich
interesów i naszych interesów.
Ostatnio na przykład Niemcy są
naszymi przyjaciółmi. Rosjanie natomiast są naszymi wrogami. Gdy
porozmawiamy z przeciętnym połykaczem informacji z głównych polskich
mediów ostatniego ćwierćwiecza to z dużym prawdopodobieństwem możemy się
spodziewać, że będzie to opinia, którą wypowie. Wynika to z faktu, że w
ramach Unii Europejskiej, w tym i w Polsce, unika się raczej
przedstawiania działań Berlina i Brukseli jako realizacji głównie
niemieckich interesów, choć nawet pobieżna analiza sytuacji pokazuje
nam, że w ciągu ostatnich mniej więcej 25 lat Unia Europejska stałą się
faktycznie narzędziem służącym korzyściom naszych zachodnich sąsiadów
(fundamentem jest oczywiście euro).
Nie potrzeba chyba
wyjaśniać i podkreślać, że Niemcy nie są dziś bardziej naszymi
przyjaciółmi niż byli na przykład w 1938 roku, gdy przymilali się do
polskich władz, proponując sojusz. Tak dziś jak i wówczas Niemcy
realizowali swoje interesy, a nie kierowali się i nie kierują jakąś
„przyjaźnią” z nami czy jakimkolwiek „zaniepokojeniem o stan demokracji”
w Polsce.
Część najbardziej zajadłych wrogów obecnych władz
jakoś wydaje się o tym nie pamiętać albo po prostu interes Polski w tym
wszystkim ich nie interesuje. Opowiadają nam jakieś brednie o
„zaniepokojeniu Brukseli”, o tym, że „zachodnie media” coś tam napisały,
a wszystko po to, by pokazać, jak złe mamy rządy.
Tu nie
chodzi w żadnym przypadku ani o demokrację, ani o jakość rządów w
Polsce. Warto o tym pamiętać i wbić to sobie do głowy raz na zawsze, że
gdy ktoś z zagranicy, a w szczególności jakiś ważny polityk czy jakieś
naprawdę liczące się media „wyrażają niepokój sytuacją w Polsce” czy
„stanem demokracji w Polsce”, czy „jakością życia publicznego w Polsce”,
czy CZYMKOLWIEK INNYM w Polsce, to nie ma się to nijak ani do „sytuacji
w Polsce”, ani do „stanu demokracji w Polsce”, ani do „jakości życia
publicznego w Polsce” ani do niczego innego dobrego dla Polski. Jest to
jedynie i ZAWSZE wyraz zaniepokojenia zagrożeniem interesów tych
zagranicznych polityków - interesów, które mają jakiś związek z Polską.
Ale ICH interesów. Nie naszych.
Pewnym
dość stałym od wielu dziesięcioleci elementem w polskim postrzeganiu
sytuacji geopolitycznej jest uznanie, że za wschodnią granicą mamy wroga
bez względu na to, kto zasiada na kremlowskim tronie. Jest to dziś dość
powszechnie uznany ogląd sytuacji zarówno w kręgach bliskich nowym
władzom w Polsce, jak i w kręgach tym władzom przeciwnych czy wręcz
wrogich. I jedni i drudzy są przekonani, że Putin chce nas zniszczyć i
zjeść.
Nie ma znaczenia w tej chwili, czy to prawda czy
nieprawda. Paradoksalnie to przekonanie o głębokiej wrogości Putina do
Polski może być kapitalnym narzędziem pozwalającym na orientację w tym,
co dla Polski dobre, a co złe.
Gdy słyszymy, czytamy czy
oglądamy wypowiedzi polityków zachodnich – KTÓRYCHKOLWIEK, z Białego
Domu czy innego ONZ również, ale przede wszystkim tych z Berlina i
Brukseli – którzy mówią o „zaniepokojeniu” sytuacją w Polsce albo
którzy krytykują nasze władze za takie czy inne działanie, wyobraźmy
sobie, że DOKŁADNIE te same słowa wypowiada publicznie Putin albo
któraś z kontrolowanych przez Kreml gazet. Przeprowadźmy REDUCTIO AD
PUTINUM i sprawdźmy, co w takiej sytuacji sądzimy o wadze słów, które
zostały wypowiedziane. Zastanówmy się, czy nadal można je traktować jako
wyraz szczerego niepokoju o stan naszego, polskiego życia publicznego.
Być
może pozwoli to niektórym uniknąć stanięcia po stronie Targowicy, gdy
pojawi się moment, w którym trzeba się będzie jednoznacznie opowiedzieć. A
takie momenty niestety często powtarzają się w naszej historii.
Trzeba obserwować, kto pierwszy przepełniony troską o ojczyznę poprosi Brukselę o bratnią pomoc.
PS. Tak trzymać :)