Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Wolność kierowcy

W mediach przetacza się dyskusja o kierowcach i prawach człowieka. Człowieka, w zależności od tego, w jaki sposób przemieszcza z jednego punktu do drugiego. Wszystko z powodu rażącego przekroczenia przepisów kodeksu drogowego przez kierowcę w Warszawie, skutkującego śmiercią pieszego.

Wolność kierowcy
Parkowanie na trawniku
źródło: Archiwum autora

Takich wypadków jest w Polsce bardzo wiele. Co roku, od wielu lat. I szybko się o nich zapomina. Nie ma co ukrywać, iż to media nadały ton, iż obecnie publika wzburzyła się mocniej, a straszliwy fakt silniej wybrzmiał w głowach decydentów. Czy tylko na chwilę, czy z trwałym skutkiem - to się okaże. Lepiej późno, niż wcale. Choć żal wszystkich, niewinnych osób, które zginęły z powodu czyjejś nieostrożności i głównie łamania przepisów, na czele z przekraczaniem dozwolonej prędkości. To prędkość zabija. Około trzech tysięcy osób rocznie. Rannych - dziesiątki tysięcy. Zmniejszając prędkość jest szansa nie tylko na uniknięcie śmiertelnych skutków, ale w ogóle na uniknięcie wypadku. Mniejsza prędkość, to więcej czasu na reakcję, na hamowanie.
Kto chciałby odnaleźć się w roli ofiary wypadku? Śmiertelnej, albo kaleki do końca życia? Kto chciałby grzebać ukochaną osobę, czy patrzeć na jej cierpienie? Ale jednocześnie - choć większość wskazuje nareszcie na potrzebę zmiany przepisów - nie brakuje ludzi, którzy nie widzą problemu w obecnym stanie rzeczy. Pewien emerytowany Anglik z Bath, który lubi podróżować po Europie, twierdzi, że Polska to kraj samobójców i morderców. Oczywiście mówił o sytuacji na drodze i precyzował: przekraczana linii podwójnej, ciągłej; niebezpiecznego wyprzedzania i innych, bardzo ryzykownych zachowań. Inna sprawa, że faktycznie około pięciu do sześciu tysięcy osób faktycznie targnie się na swe życie każdego roku - i jest to więcej ofiar niż wypadków komunikacyjnych - ale to inny problem i trudniejszy do rozwiązania. Sprawę tragedii na drodze można zminimalizować dość szybko. Przypuszczam, że nikt nie chciałby się też znaleźć w roli sprawcy.
Niestety widzę mnóstwo osób, które winę za śmierć pieszych zrzucają na samych pieszych, posiłkując się przy tym mitami o "wtargnięciu" oraz o "nosach w smartfonach". Badania i raport, który przywołuje Łukasz Zboralski, mówią co innego. Co więcej, ten raport znalazł się u odpowiedniego ministra już jakiś czas temu, ale nic z tym raportem nie zrobiono. Ot, jakoś to będzie. Taka ludzka właściwość, która czeka aż do spektakularnej tragedii. Przypominają mi się raporty CIA, które ostrzegały przed tym, iż Al Kaida chce porwać samoloty do dokonania zamachu na życie ludzi oraz rapoty techniczne, które wskazywały na konieczność wstrzymania lotu Challengera. W obu przypadkach ostrzeżenia zostały zignorowane przez... polityków. Czyli w przeważającej mierze ludzi, którzy nie są fachowcami w dziedzinie z jakiej raport czytają. Brak wyobraźni. Otrzymali stanowisko częstokroć, ponieważ przynależą do jakiejś partii czy mają znajomości wśród partyjnych. I nieszczęście gotowe. Ukrywając raport przed szeroką publiką - a może i przed samym premierem - minister jest w pewien sposób odpowiedzialny za śmierć tych wszystkich osób, które zginęły od hipotetycznego czasu wdrożenia zaostrzenia przepisów. Oczywiście, kluczowe są tu zmiany w infrastrukturze. I są one czasochłonne i kosztowne. Jednak i tak tańsze niż koszt straconych żyć i zdrowia tysięcy osób. Zaś mocne zaakcentowanie nieuchronnych i bardzo dotkliwych skutków przekroczenia dozwolonej prędkości mogły kilku osobom przemówić do wyobraźni. W wypadku na Sokratesa mieliśmy do czynienia z kimś, kto miał manię na punkcie aut BMW oraz chyba szybkiej jazdy. Nie wiadomo, czy ktoś taki przejąłby się zmianami w prawie. Ale pozostaje niewiadoma. Czy zabity (zamordowany? - skoro ktoś jedzie 130 km/h w mieście, to chyba liczy się z możliwością zabicia kogoś?) 33 letni mężczyzna, ojciec, mógł dalej żyć.
Tak więc piesi z telefonem w ręku to bardzo nikły procent osób przekraczających jezdnie. Telefony akurat są problemem wśród kierujących. Wystarczy spojrzeć, ile osób prowadzących samochód, ma telefon w ręku czy przy uchu. Przeważnie więc przyczyną wypadków jest nadmierna prędkość, nieuwaga i wyprzedzanie przed przejściem. Co więcej, piesi giną również... na chodnikach. Nie mogąc opanować szybko jadącego pojazdu, kierowcy wpadają z impetem na chodniki, przystanki, zabijając tam niewinne osoby. Nijak tego nie wytłumaczą ci "dzielni" kierowcy, obwiniający pieszych za wszystko. Próbują tłumaczyć, że to jednostkowe przypadki, że nie ma potrzeby zmian. Tych jednostkowych przypadków jest rocznie 3 tysiące. Przytłaczająca większość to trzeźwi kierowcy, którzy zlekceważyli zasady ruchu drogowego oraz ograniczenia prędkości. Nie pijani, nie będący pod wpływem narkotyków, nie piesi. Kierowcy. Zdrowi, trzeźwi.
Fascynujące jest - pod pewnym względem - obserwowanie "argumentacji" tych, którym się nie podoba przestrzeganie przepisów. Bo przecież jeśli ktoś przepisów przestrzega, to nie ma znaczenie, jaka będzie kara za ich złamanie. Setki usprawiedliwień: a to, że znaki są źle postawione; a to, że piesi chodzą; że w mieście wszyscy jeżdżą szybciej; że to ograniczenie rozumu i swobody; a to, że źle postawione znaki wykształcają negatywne nawyki i potem już właściwie prawa się nie szanuje i nie jest to wina kierowcy. Mnóstwo różnych pseudoargumentów, byleby tylko nie przyznać się do winy. Że to ja, jako kierowca łamię przepisy. I, że stanowię zagrożenie. Bo przecież mi się nie zdarzył jeszcze wypadek. I wszyscy nagle ekspertami od ruchu drogowego!
Gdyby jednak zapytać takiego - stosującego mechanizmy przerzucania winy, wyparcia - czy chciałby, aby ktoś na jego szkodę łamał prawo (np. nie wypłacał wynagrodzenia, czy ukradł lub zniszczył jego samochód), to bardzo szybko stałby się zwolennikiem przestrzegania prawa. Polacy po prostu nie umieją jeździć. I zrzucanie spraw używania telefonów na pieszych. Prosty mechanizm obronny, wypieranie, rzutowanie.
W 2018 roku w Polsce zginęło 285 pieszych, w UK (znacznie liczniejszej, z większą liczbą zarejestrowanych aut) - tylko 9 pieszych. Można tam przechodzić na czerwonym świetle, jeśli nie stwarza się zagrożenia. Przechodzi się i poza przejściem. Nikt na nikogo nie trąbi, nie krzyczy. Ludzie są dla siebie wyrozumiali. I dlatego się nie zabijają. W Polsce - moja racja i zgniotę każdego, kto mi się nie podporządkuje! Wyczyny kierowców można zresztą obejrzeć na kompilacjach "Polskie drogi". Warto zobaczyć, co się dzieje na drogach. Na szczęście ja nie byłem świadkiem za wielu tragicznych zachowań, choć widziałem jazdę na zderzaku (nazbyt często) oraz ryzykowne wyprzedzania.
Nawet jedna osoba, którą da się uratować, jest warta. Jest warta, aby zmian dokonać wszelkimi siłami. Maniakalni kierowcy chcą zrzucać odpowiedzialność na pieszych, każąc im nosić odblaski w mieście, krytykując zbyt ciemny ubiór. Niedługo będą kazać im nosić lampki choinkowe na sobie, mocno rozświetlone. A na pogrzeb ubierać się na różowo. Jeśli, kierowco, nie potrafisz zachować uwagi prowadząc samochód, jeśli nie widzisz pieszego przy przejściu dla pieszych, jeśli jedziesz zbyt szybko, aby zdążyć zareagować - to przestań używać samochodu i przesiądź się do komunikacji publicznej. Pozbądź się prawa jazdy, ponieważ nie potrafisz się nim posługiwać. Jesteś zagrożeniem i potencjalnym zabójcą. Takie głosy, obwiniające pieszych, słychać niezależnie od płci i wieku użytkowników. Oczywiście, nawet jadącemu przepisowo 50 km/h może zdarzyć się chwila nieuwagi, roztargnienia. Błąd ludzki. I tego nie unikniemy, póki AI (sztuczna inteligencja) nie przejmie sterowania. Ale przy niższej prędkości jest większa szansa, że pieszy przeżyje. Pieszy, który zakładał, że ten jadący 50 km/h pojazd jednak zatrzyma się. Wypadków całkowicie nie unikniemy, 1-2% wypadków przy pracy wydarza się nawet przy idealnych warunkach. Ale należy je minimalizować, a prędkość 50 km/h daje większe szanse pieszemu na wypadek błędu kierowcy. Kierowca zdaje egzamin, uczy się przepisów, poruszania pojazdem, jest badany i powinien odpowiadać nie tylko za siebie. Musi przewidywać, że w skrajnym przypadku na jezdnię, poza przejściem, może np. wejść człowiek pod wpływem alkoholu. Przecież spożywanie alkoholu - choć szkodliwe dla zdrowia nawet w małych ilościach - nie jest prawnie zabronione. Pieszy może spożyć alkohol i spacerować po mieście. Ale jego ocena rzeczywistości jest zaburzona. Może się także potknąć i przewrócić z chodnika na jezdnię. To kierowca nie może spożywać alkoholu i powinien mieć prawidłowe odruchy, szybkie reakcje. Zderzenie w takim wypadku będzie prawdopodobnie nieuniknione (wszystko zależy od szczegółów, w jakiej odległości, czy kierowca zdoła wyminąć osobę pod wpływem), ale prędkość do 50 km/h daje duże szanse pieszemu na przeżycie. O to chodzi. Poza odurzonym alkoholem, może to przecież być dziecko. 10 latek ma prawo chodzić sobie samodzielnie i nie musi mieć osądu jak dorosły. Gdyby taki miał, miałby dowód i możliwość prowadzenia pojazdu. Są to kwestie po prostu natury, rozwoju psychiki, czasu. Więc jeśli takie dziecko wbiegnie, czy będzie przed kimś uciekać, lub zostanie popchnięte, może przeżyć, jeśli kierowca będzie jechał maksymalnie z prędkością 50 km/h. Dajmy szansę im żyć. A co, jeśli młoda dziewczyna, odurzona tabletką gwałtu, wejdzie na przejście, bez większej świadomości? Ma zginąć dlatego, iż kierowca złamał przepis stanowiący, iż w obszarze zabudowanym tej prędkości nie wolno zwiększać? Pomyśl o tym kierowco. To ograniczenie zostało tak skonstruowane, ponieważ wg badań i testów, daje znacznie większe szanse przeżycia pieszemu, niż 60 km/h. Dlatego również w porze nocnej powinno być max. 50 km/h. Naprawdę, drogi kierowco, nie napiszesz książki, nie skonstruujesz nowego ogniwa, w ten "zaoszczędzony" czas, gdy dojedziesz do celu kilka minut później, trzymając się ustalonego limitu. A możesz przez to uratować czyjeś życie. Lub je odebrać. To bardzo wiele. Bądź odpowiedzialny za innych również, skoro uzyskałem takie uprawnienia i takie prawo obowiązuje.
Są nawoływania kierowców do tego, aby piesi nosili odblaski również w obszarze zabudowanym, nawet w centrum miasta. Absurd. I to szkodliwy. Dlaczego? Otóż nasz mózg lubi iść na skróty. Przyzwyczaja się szybko. I zaczyna ignorować to, czego nie musi dostrzegać. Zdarza się często bowiem, iż kierowcy jeżdżą "na pamięć" nie zwracając uwagi na zmiany. To tylko jeden z objawów. Wszyscy w życiu codziennym spotykamy się ze sztuczkami naszego mózgu. Przecież nie myślimy nad każdą czynnością, wiele z nich wykonujemy automatycznie. Jeśli część osób zacznie nosić odblaski, to mózg kierowcy będzie widział i uważał na to, co się błyszczy. Pozostali zostaną zignorowani. Kiedyś trafiłem na statystyki, iż po wprowadzeniu obowiązku świateł przez 24h/dobę, zwiększyła się ilość wypadków z udziałem motocyklistów. Nie chcę wysuwać daleko idących wniosków, ponieważ może to być z tego powodu, iż tych maszyn jest więcej niż w latach 90-tych. Oczywiście, w PRL było ich znacznie więcej, byliśmy wtedy jednym z czołowych producentów motocykli/motorowerów na świecie. Ale podawano również, iż o ile wcześniej to jednoślady miały obowiązek włączonych świateł cały dzień i tym się wyróżniały wiosną/latem od samochodów, to teraz, skoro wszyscy mają światła włączone, to owo pojedyncze światło jest nieco ignorowane przez mózg kierowców aut. Być może. I tak samo może być z odblaskami. Musieliby wszyscy nosić, a nie wyobrażam sobie, aby latem wszyscy paradowali z odblaskami, dzieci, seniorzy. To po prostu leniwa spychologia tych, którym nie chce się uważać na przejścia i trzymać reżimu 50 km/h.
Są ludzie, którzy mając samochód, zdają się mówić: "Jestem wolny! Wolny dzięki wyborowi auta, wolny dzięki samochodowi. To moja wolność." Faktycznie. Jest wolny. Jadąc w korku z powodu zbyt dużej liczby osobowych auta, jest wolny. Powolny. Na jakieś średnio 20 km/h. I wszyscy są wolni razem z nim. Łącznie z tymi w autobusie, tam, gdzie nie ma buspasów. To jest wolność w tkwieniu w aucie.
Auto jest w Polsce jakimś fetyszem. Nadal. Choć od przełomu w 1989 roku minęło 30 lat. Kiedyś samochody były na talony i niewątpliwy prestiż miał ten, który auto posiadał. A jak już było zagraniczne, to pełen szacunek sąsiadów. No, może nie tylko szacunek, ale i zazdrość. Aut było mało, więc parkingów nie brakowało i nie było korków. Idealne czasy dla posiadaczy aut. Tylko dziury w jezdniach przeszkadzały. Co więcej, wówczas auto było mniej potrzebne, ponieważ więcej było połączeń zarówno kolejowych, jak i komunikacji autobusowej. W obecnych czasach trudniej dostać się z mniejszych miejscowości i faktycznie tam auto jest potrzebne. Powinno służyć do dotarcia do przedmieść i dalej komunikacją publiczną. Lub powrócić do gęstej siatki połączeń lokalnych. Ale w mieście nie potrzeba samochodu. Są autobusy, tramwaje, trolejbusy, taksówki. Teraz również rozbudowywane ścieżki rowerowe, elektryczne hulajnogi. Są oczywiście sytuacje, gdy ktoś jest chory i potrzebuje auta niemal codziennie. Ale mówimy o ogóle, o zdrowych osobach.
Łamiących przepisy kierowców - karać. Karać surowo, finansowo. Jeśli ktoś przekroczy prędkość dozwoloną o 40 km/h - kwota 10 tysięcy złotych. Dlaczego nie? Kogoś to bulwersuje? Że za wysoka? Ale dlaczego się denerwujesz, dlaczego ma ci przeszkadzać taka kwota? Przecież chyba nie zamierzasz jechać 90 km/h w mieście przy ograniczeniu 50 m/h? Skoro nie zamierzasz, to nic ci nie grozi. Kara może wynosić nawet i 20 tysięcy. I tak nie będzie cię dotyczyć. To jest kara za złamanie przepisów, a nie rozdawana losowo.
Nie jestem przeciwnikiem pojazdów. To głównie piece domowe powodują smog w miastach i na wsiach, a nie samochody. Samochód jest potrzebny hydraulikowi czy fachowcowi od remontów, ponieważ musi ze sobą wozić narzędzia, materiały. Ale osobie pracującej w biurze, do czego potrzebne jest auto? Potrzebna jest sprawna komunikacja miejska i do tego również trzeba dążyć. Nie rozumiem również odwożenia dzieci do szkoły. Gdy byłem dzieckiem, nikt mnie do szkoły nie odwoził, tylko szedłem. Gdy było dalej, dzieci jeździły autobusem. Zbytnie niańczenie dzieci nie wyjdzie im na dobre.
Jak karać? Więzienie z rygorem natychmiastowej wykonywalności? Jeśli ktoś prowadzi samochód, a utracił wcześniej prawo jazdy, to Policja doprowadza delikwenta do aresztu i nawet sędzia nie musi się w tej sprawie wypowiadać. Na określoną, minimalną ilość dni, np. 30 dni. Od sędziego zależy, czy przedłuża areszt. Po kilku takich przypadkach, nikt nie zaryzykuje prowadzenia bez uprawnień. Mandaty karne uzależnione od dochodów lub... niezależnie. Są osoby, które zajmują się nielegalnymi biznesami i oficjalnie dochodu nie mają. Ale poruszają się autami za kilkaset tysięcy złotych. Może stawka powinna być uzależniona od dochodów, ale nie niższa niż (i tu wstaw). Jak karać kierowcę, który na autostradzie urządza sobie tor wyścigowy i pędzi (niedawny przypadek) ok. 250 km/h? To jest potencjalny zabójca. Jeśli stać go na auto za kilkaset tysięcy złotych, te 500 zł i 10 pkt. karnych nie robi na nim wrażenia. Nawet 1500 zł nie zrobi. Będzie miał frajdę, że wspomnienia, dreszcz emocji, itp. Dla przekroczenia pewnych limitów powinien być automatycznie areszt, na miejscu, z zapakowaniem auta na lawetę. Przy takiej konsekwencji, gdy policjant staje się egzekutorem prawa i zabiera pirata do aresztu, większość zrezygnowałaby prawdopodobnie z ryzyka. Pieniądze - mogą zapłacić. Ale siedzenie w areszcie z innymi, a w dodatku strata czasu, niemożność kontrolowania interesów - to jest dopiero konsekwencja. Areszt nie musi być w takim przypadku długi: od kilku do kilkunastu dni, w zależności od ilości przewinień. Do tego grzywna, na pokrycie utrzymania więźnia.
Niektórzy posiadacze aut (a niestety jest takich sporo i coraz więcej) niszczą tkankę miejską, wszelką zieleń, chodniki. Trawniki przy blokach są kompletnie rozjeżdżone, zaanektowane są coraz większe połacie ziemi. Co więcej, wszędzie podjeżdża się autem, nawet 500 metrów do sklepu, apteki. Parkingów nie brakuje. To samochodów jest za dużo. Absurdem jest, iż np. w Bydgoszczy aut jest niemal tyle, ilu mieszkańców. Wliczając dzieci i seniorów. Warszawa bije na głowę - w negatywnym sensie - stolice takiej jak Berlin, pod względem ilości aut na tysiąc mieszkańców. Absurd. Samochód stał się niepotrzebnie miernikiem zamożności. Zły przykład dają działacze partyjni, którzy wielbią się w samochodach, limuzynach. To, co zrozumiały inne miasta dziesiątki lat temu, dopiero wkracza do Polski. Dlaczego nie uczyliśmy się na przykładach zza granicy i wcześniej nie zostały podjęte kroki, które pozwoliłyby uniknąć błędów, jakie w XX wieku popełniały miasta na Zachodzie Europy?
Perspektywa patrzenia zmienia się. Sam jestem pod tym względem przykładem I nie chcę z nikim walczyć, tylko pokazać, że można inaczej. Każdy może się zmienić. Gdy pozbyłem się jednego samochodu, zastanawiałem się nad kolejnym. Ale pomyślałem, po co? Po co mi samochód? Do postawienia takiego pytania zachęcam i innych. Komunikacja międzymiastowa to dla mnie pociągi. Po mieście autobus, tramwaj, a latem rower. Raz na pewien czas zamówię taksówkę i nie martwię się o miejsce parkingowe. Nie wydawałem dużo na stary, acz niezawodny samochód. Ale zyskałem rocznie około 3 tysięcy złotych. Przy nowszych autach, gdzie części i serwis kosztują więcej, to są kwoty nawet 10 tysięcy złotych rocznie. Poruszasz się komunikacją publiczną i zyskujesz pieniądze, nie martwisz się o przegląd, wymianę oleju, sprzątanie samochodu. Same pozytywy. Gdy byłem posiadaczem auta, niestety właśnie zdarzało mi się zaparkować na fragmencie trawnika, pomiędzy drzewami. Ponieważ "brakowało miejsc". Do tego spacery robią dobrze. No, może poza sezonem grzewczym (smog). Z tym również należy powoli zrobić porządek, także odgórnie, ze wsparciem finansowym. Aby spacer do sklepu nie wiązał się z utratą zdrowia. Jak na razie, kupiłem maseczkę antysmogową. Gdy miałem kupić kolejny samochód, na szczęście zreflektowałem się. Nie kupiłem samochodu i nie zamierzam. Chyba, że przeprowadzę się na wieś i nie będzie innej możliwości komunikacji. Może będzie mi potrzebny z innego powodu? Nie wiem. Ale każdy może zadać sobie pytanie, czy naprawdę samochód jest mi niezbędny?
Ludzie czasem nie potrafią korzystać z wolności. Trzeba było odgórnie zabronić palenia w miejscach publicznych. Odgórnie trzeba regulować kwestie jednorazowych opakowań plastikowych czy sztućców z plastiku. I odgórnie zakazać palenia śmieci, plastiku, czy wymiany pieca. Aby wszystkim żyło się przyjemniej i opóźnić katastrofę klimatyczną czy zmniejszyć cierpienie zwierząt. Betonuje się kolejne płaszczyzny pod parkingi. Kładzie się kostkę, zamiast zostawić wysypane drobnym kamieniem, aby woda wsiąkała. Są elementy, które spełniają rolę utwardzenia podłoża, ale posiadają otwory, ażurowe elementy przez które deszczówka spływa wgłąb ziemi, a nie do kanalizacji. I co widzę w projekcie budżetu obywatelskiego? Na co można głosować? Na kolejny parking... I planowane jest wykonanie parkingu z kostki brukowej. Można to zatrzymać, można to ulepszyć. Użyć innego materiały. Choć przykre jest, iż brakuje propozycji małego ogródka, posadzenia drzew i krzewów. Ludzie chcą więcej parkingów! Wyciąć wszystko, wybetonować, aby było miejsce na ich ukochane samochody... Katastrofa klimatyczna, susze. A ludzie myślą o swoich samochodach.

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.