Bowiem tym, co władza konsekwentnie od lat nam odbiera, jest wolność ekonomiczna. Wolność ekonomiczna, czyli możliwość zarabiania pieniędzy i wydawania ich wedle własnego upodobania. Kto pracuje na minimalnej krajowej i brakuje mu czterech-pięciu stów, aby stanąć na nogi, powinien wiedzieć, że on te czterysta-pięćset złotych zarabia. Tyle że z prawie dwóch tysięcy złotych, jakie wydaje na niego pracodawca, około siedemset pięćdziesiąt zabiera rząd. Razem dziewięć tysięcy rocznie! Ile z tego rząd odda potem w formie ulg? Kilkaset złotych? Naprawdę, dziad pod kościołem jest w lepszej sytuacji.
Dwadzieścia pięć lat temu wprowadzono w Polsce wolny rynek. Po dwóch-trzech latach zaczęto go ograniczać, a od czasu rządów bolszewików z AWSu i UW – w ogóle zakwestionowano. Praktycznie od PRLu odróżnia nas obecnie wolność słowa i własność prywatna jako podstawa prowadzenia działalności gospodarczej. Kiedy władza ludowa uniemożliwi wykorzystywanie własności prywatnej w celu prowadzenia biznesu, trzeba będzie albo dokonać rewolucji, albo wyjechać.
Wiem, że emigracja jest łatwiejsza, a rewolucja ryzykowna. Dlatego proponuję zacząć od działań miękkich – dajmy szansę demokracji :) Na początek słuchajmy uważnie tych wszystkich sprawiedliwych, solidarnych i obywatelskich bolszewików oraz tych spod znaku zielonego jabłuszka, zastanawiając się, co kryje się za ich obietnicami rozdawnictwa. Z reguły kryje się odbieranie nam naszych pieniędzy.
Przez następne dwa lata czeka nas festiwal kiełbasy wyborczej. Ale to nie jest kiełbasa, tylko kiepska pasztetowa, a ten, kto nam ją rzuca, kupił te ochłapy za nasze pieniądze. W 2014r. proszę pamiętać, że to my karmimy tych darmozjadów. I już najwyższa pora odstawić ich od żłoba. Nie jesteśmy ich niewolnikami.