Po Oskarze dla "Idy" nasz przemysł filmowy przeżywa prawdziwy boom. Agnieszka Holland w przerwach pomiędzy opluwaniem PiS-u wyreżyserowała dwa odcinki "House of Cards" a Roman Polański w przerwach pomiędzy rozprawami sądowymi w sprawie jego ekstradycji do USA zabiera się do reżyserowania w Krakowie filmu o aferze Dreyfusa, czyli o podłym antysemityzmie.
Boimy się tylko, że zamiast umieścić akcję filmu we Francji, Polański przeniesie ją do polskich warunków i znów dostaniemy po głowie za antysemityzm wypijany z mlekiem matek. Wraz z fakturą od izraelskiego zespołu HEART. A Polański dostanie Oskara z urzędu.
Studio filmowe "Sztab Wyborczy Bronisława Komorowskiego" także nie próżnuje. Armia wynajętych statystów biega po mieście i udaje obywateli, których przypadkiem spotyka na ulicy prezydent, wychodząc spontaniczne naprzeciw bolączkom ciemnego ludu. A spot wyborczy goni spot wyborczy.
Trzeba przyznać, że pomysły scenarzystów Komorowskiego są dosyć śmiałe. Po Smoleńsku, opluwaniu ludzi modlących się przed krzyżem na Krakowskim Przedmieściu, seryjnym samobójcy i pałowaniu uczestników marszów 11 listopada przez mięśniaków w kominiarkach, hasło "Zgoda i Bezpieczeństwo" brzmi tak samo wiarygodnie jak "Arbeit Macht Frei" z lat 40-tych zeszłego wieku.
Niestety, odklejanie prezydenta od krzesła (i żyrandola) nie odbywa się bez incydentów. Prezydent krzyczy, wścieka się, wygraża obywatelom i nawet spokojnego Rymanowskiego wysłał już do medialnego stalagu. Kiedy prezydent podobno demokratycznego państwa mówi wściekły na wizji, że "odmawia współpracy" dziennikarzowi, to zaczynamy się bać o stan zdrowotny tej i tak już kulejącej od urodzenia demokracji.
Co prawda chłopakom z ABW nie udało się wrobić Brunona K. w wysadzanie Sejmu RP kupą nawozu, ale groźba podpalenia Reichstagu wciąż wisi nad nami. Tym bardziej, że stan wojenny już kiedyś mieliśmy a od dwóch lat mamy też specustawę zezwalającą na akcję obcych wywiadów na terenie Polski.
Czyżby dyktator myślał, że wygra kolejne wybory z palcem w nosie ?!